czwartek, 29 listopada 2012

odchudzanie dla debili


Pośród tysięcy listów, które otrzymuję od fanów, znalazł się jeden, który bardzo mnie zaintrygował. Napisał do mnie Michaś z Tarnobrzegu.

Szanowny Guru!

poniedziałek, 26 listopada 2012

sobota, 24 listopada 2012

zbieg z gyma


Zacznę od tego, że to miał być zupełnie inny wpis. Miał być otwarciem nowego rozdziału, lejącym się na otłuszczone serca słowotokiem optymizmu. Ale…

czwartek, 22 listopada 2012

dieta paleo

Każdego dnia czytam coś nowego na temat biegania i zdrowego trybu życia. Staję się mądrzejszy i mądrzejszy. Gdybym biegał w takim tempie, w jakim biegają moje myśli, już byłbym mistrzem świata. Niestety – żeby te tempa wyrównać muszę albo bardzo dużo trenować albo poddać się lobotomii. Ciągle nie wiem, co wybrać. Ale nie o tym…

wtorek, 20 listopada 2012

listy od wielbicieli


Mój blog, czego należało się spodziewać, podbija kolejne kraje i kontynenty. Zaczęli pisać do mnie ludzie z całego świata. Przekazują zarówno słowa wsparcia i gratulacje, jak i pytają o to, jak odnieść sukces podobny do mojego. W miarę możliwości postaram się odpowiadać na ich listy oraz dzielić się moją wiedzą i doświadczeniem.

Dziś pierwszy list. Ram z Nepalu napisał do mnie tak:

6 tygodni i 7 dni


Mija 49. dzień od zawiązania supła na osi czasu.

Symboliczne jest to, że jeszcze jakiś czas temu skrupulatnie liczyłem dni od przemiany z guwna w Guru, a dzisiaj zapomniałem o świętowaniu… Minęło zaledwie 7 tygodni, a mam wrażenie, jakbym nigdy nie palił, jakbym od zawsze biegał, jakby cała ta jazda była sensem mojego życia od momentu, w którym wyciągnięto mnie z łona matki.

niedziela, 18 listopada 2012

bieganie jest poezją vol. 2


Moja poezja, zaraz po tym jak liczba napisanych wierszy przekroczyła jeden, zaczęła się dzielić na nurty. Z myśli uzbieranych podczas dzisiejszego biegania powstało dzieło, które inicjuje nowy, wspaniały rozdział twórczości Guru.

Cel, jaki przed sobą postawiłem, jest niebagatelny: chcę napisać wiersze o bieganiu po wszystkich dzielnicach Warszawy. Mając nadzieję, że wcześniej niż pomysły skończą mi się dzielnice, przedstawiam Wam pierwszy wiersz. O mojej ukochanej Woli:


„Wola”

Biegam po Woli
Biegam z Woli
Biegam do Woli
A gdy ktoś mówi mi, że bieganie w niskich temperaturach nie może sprawiać przyjemności, a facet w obcisłych spodniach wygląda żałośnie, to mnie to:

pierdoli…



A oto bieganko, podczas którego powstał ten wspaniały wiersz:



ssijcie mnie tutaj: http://www.facebook.com/FitCzyFiu

sobota, 17 listopada 2012

jesienna deprecha


Czy istnieje sposób, żeby zmotywować człowieka do wstania o 6. rano w listopadową sobotę i biegania? Trochę sobie nie wyobrażam. Mnie nic nie zmusi, żeby tak się zerwać. Piździ, zimno, czasami pada, żadna trawa nie pokrywa psich gówien. Nikt nie doceni wysiłku, bo wszyscy normalni śpią. Nie ma żadnego pozytywnego bodźca. Jednak dzisiaj rano zdarzyło się coś, co daje jakąś nadzieję. Może nie jest to bodziec pozytywny, ale na tej motywacyjnej pustyni hasło „za to inni mają gorzej” należy docenić.

Żeby wytłumaczyć, o co chodzi, muszę pójść w sporą dygresję:    

Otóż Guru należy do bardzo elitarnego klubu. Tak elitarnego, że nawet niektórzy jego członkowie nie wiedzą, że do niego należą. Klub ma w nazwie słowo „golf” i nazwę pewnego rozgrzewającego trunku. Oczywiście w golfa nikt grać nie potrafi, mamy łącznie półtora kija i piłeczki ukradzione dzieciom prezesa klubu. Jesteśmy jak PZPN – bardziej zajmują nas wybory prezesa, zjazdy delegatów, opijanie sukcesów, porażek i wszystkiego innego. Sportem mało kto się przejmuje.

W październiku zeszłego roku spotkaliśmy się którejś soboty. Zaczęliśmy w Przekąskach I Zakąskach, po czym pojechaliśmy nad Wisłę. Było pięknie, przyroda stanęła na wysokości zadania, klucz przelatujących kaczek zrobił nam 100 lajków na fejsie, a my na zmianę piliśmy i uderzaliśmy. Zachęceni zeszłorocznym sukcesem postanowiliśmy powtórzyć spotkanie. Padło na równie malownicze miejsce – spotkaliśmy się dzisiaj o 7. rano tuż przy lotnisku. Miało być pięknie, mieliśmy grać na tle startujących samolotów i w ogóle.

Miało być tak:

piątek, 16 listopada 2012

bieganie jest poezją vol. 1

Ponieważ na wierszach nie znam się równie dobrze jak na zdrowym trybie życia, dlatego postanowiłem otworzyć na Fiucie kącik poetycki. W pierwszej jego odsłonie podmiot liryczny opowie Wam o tym, co miłego przydarzyło mu się dzisiaj rano.


„MU SIĘ DZISIAJ RANO”

Sam sobie żeglarzem, okrętem i sterem
Sam sobie nawet Dreamlinerem
Bo gdy na wadze rano stanął
To ujrzał dziewiątkę przed zerem





lubcie mnie tu i tu: http://www.facebook.com/FitCzyFiu

czwartek, 15 listopada 2012

myśli spocone

Kiedyś byłem chory po bieganiu.
Dzisiaj jestem chory, jeśli nie pobiegnę.  


Zaczyna mi się wydawać, że bieganie jest pralką, która wypłukuje brudy z głowy. Po wywirowaniu zostają w niej tylko te najmocniejsze myśli, dobrze umocowane emocjonalnie, może nawet te najważniejsze. Trudno wtedy żartować, zostają proste słowa. Gdy człowiek je wypowiada, w jego mniemaniu brzmią jak prawdy objawione. Dla innych są bełkotem przemęczonego, spoconego grubasa.

Poniższe słowa napisałem po moim pierwszym biegu. Początkowo nie chciałem ich wrzucać, bo są zbyt Coelho, a niezbyt FitCzyFiut. Ale teraz, po bieganiu, odporność na grafomanię mocno mi spadła, więc…

NAPISANO 28. PAŹDZIERNIKA, 27. DZIEŃ OD ZAWIĄZANIA SUPŁA NA OSI CZASU


Teraz garść myśli nieco głębszych (z ostrzeżeniem przed ZENpierdoleniem): piękne jest to bieganie. Co w tym pięknego? Ano to, że czasami się kogoś wyprzedzi. A czasami ktoś wyprzedzi Ciebie. Że na początku jest zimno w przemoczonych butach. A później na trasie przestaje to przeszkadzać. Że śnieg spod stóp bryzga. Że dwuletnie dziecko, które przyszło z mamą na spacer do parku zaczyna klaskać, kiedy biegniesz. Że kaczki i łyski wzbijają się w powietrze, kiedy je mijasz. Że śnieg z gałęzi może Cię walnąć w głowę. Że nie wiesz, czy podbiegniesz pod wzniesienie. Ale przysięgasz sobie, że dasz radę. I dajesz. Albo nie dajesz. Ale za to pokonujesz następne popychany wściekłością, że nie udało się pokonać poprzedniego. Że słychać oddech innych biegaczy. Że mierzysz swój czas i planujesz wysiłek. Że Twoje pierwsze w życiu buty do biegania okazują się idealne na śnieg. Że Twoja dziewczyna czeka na mecie. Że wrócisz do domu, ściągniesz spocone ubranie i wyleżysz się w wannie. A później wrzucisz na fejsa fotki i przyjaciele to docenią. A później pójdziesz na wielki obiad z przyjaciółmi. I przypadkiem spotkasz tam jeszcze innych przyjaciół. I zaplanujesz kupienie dyń, wydrążenie ich i wstawienie świeczki do środka.

Żadna z tych rzeczy sama w sobie nie jest specjalnie intrygująca. Ale jeśli jest w jakiś sposób powiązana z bieganiem, to przeżywa się ją pełniej, mocniej, głębiej i do końca. Zawsze mi tego brakowało, zawsze chciałem żyć mocniej tu i teraz. Dzięki bieganiu życie staje się układem sympatycznych małych celów. Spanie, praca, jedzenie, ćwiczenie – większość codziennych czynności zyskuje dzięki bieganiu tempo, sens, plan i czas. Po prostu wszystko znajduje swoje miejsce. Piękne jest to bieganie.


Źródło: link


środa, 14 listopada 2012

zabiegane myśli

kiedyś na pewno powstanie większy wpis na temat tego, jakie myśli przebiegają przez głowę biegającego. Moje niewielkie doświadczenie podpowiada mi, że są to myśli albo bardzo proste albo bardzo głupie. 

Dziś miałem do czynienia z tym drugim przypadkiem. Przebiegłem jakieś 8,5 kilometra. Z przerwą na nakręcenie tego filmu. Przepraszam wszystkich za jego poziom. Ale jak już przyszło mi to do głowy, to nie mogłem tego nie nakręcić.




wtorek, 13 listopada 2012

a za rok przy piwie wymyślimy jakieś ciekawsze wyzwanie...


Dziś przeszłość spotyka się z teraźniejszością. Początek rewolucji został opowiedziany, od teraz coraz mniej będzie archiwaliów, a blog będzie się toczył i staczał w czasie rzeczywistym.  

6 tygodni temu było tak...



Dzień dobry, dziś mamy 13. listopada, mija właśnie 43. dzień od zawiązania supła na osi czasu, a Wy słuchacie radia Guru. W dzisiejszej audycji tradycyjne copółtoramiesięczne podsumowanie moich osiągnięć. Zaczynamy!

- od sześciu tygodni nie palę papierosów. Biorę głębokie wdechy, nie kaszlę śmiejąc się, próbki mojego oddechu pobrała dr Irena Eris, powstanie z niego ekskluzywna linia odświeżacza do ust. To nie miało prawa się udać…

- od dwóch miesięcy nie tknąłem alkoholu. Przez pierwsze tygodnie łatwo nie było, zwłaszcza na kilku imprezach urodzinowych i niepitym weselu. Jakiś czas temu w markecie przechodziłem obok półki z piwem. Spojrzałem w jej stronę i czule powiedziałem: „tęsknię…”. Ale teraz… Mam wrażenie, że ledwie sobie przypomniałem, że miałem o tym napisać.  

- nie jem cukru, udaje się stosować dietę polegającą na niewpierdalaniu wszystkiego do utraty tchu

- od zawiązania supła na osi czasu przebiegłem już jakieś 100 kilometrów. Biegam średnio co trzeci dzień, średnio 9 kilometrów. Na punkcie biegania ześwirowałem, o tym już było i jeszcze dużo będzie

- z podobną regularnością chodzę na ssiłownię. Daję z siebie wszystko. Wielkich zmian na razie nie widać. No, może biceps się trochę powiększył, ale to w granicach błędu sarkastycznego

- schudłem 4 kilogramy. Jestem do przodu o jedną dziurkę w pasku. Dumą napawa fakt, że schudłem nie przez katowanie się dietą, tylko dzięki ciężkiemu wysiłkowi. Ja tych kilogramów nie zrzuciłem, ja je sobie wyszarpałem

Na koniec być może najważniejsze: wysiłek fizyczny na stałe wszedł do mojego życia. Ustala jego rytm, reguluje wszystkie zachowania, jest jasnym punktem, ustawia nastrój.

Dobiegłem do wniosku, że jestem już w rytmie, z którego nie da się wypaść. Forma rośnie, chudnę, wszystko zmierza w dobrą stronę. Dlatego wymyśliłem, że przyda mi się cel dużo odleglejszy. Niniejszym cel ten sobie wyznaczam:

Za rok – w październiku lub listopadzie – pozwolę sobie na piwo. Stanie się to na mecie maratonu, który przebiegnę. Zrobię to. I chuj. 



Źródło: link


Lubcie mnie tu, bo pożałujecie: http://www.facebook.com/FitCzyFiu

i odtąd, gdziekolwiek szedłem, to biegłem... AKT III


Skończyliśmy na tym, że Guru targany był wątpliwościami. Burza śnieżna w październiku i bolące kolano zniechęcały go do udziału w epickim biegu. Guru co chwilę sprawdzał, czy nie odwołano rywalizacji. I długo nie mógł spać. A nie spał jeszcze dłużej, ponieważ w nocy z 27. na 28. października wszyscy spali albo nie spali godzinę więcej. Być może ta dodatkowa godzina przemyśleń sprawiła, że Guru podjął decyzję...

NAPISANO 28. PAŹDZIERNIKA – GODZINĘ PRZED BIEGIEM.

Są wielkie emocje. Taktyka też już jest - pobiegnę tak, żeby zawsze widzieć plecy przedostatniego. Mam w kieszeniach sól. Jak nią machnę przed siebie, to zanim tam dobiegnę, śnieg już się tam stopi. Jeśli ktoś będzie chciał zająć moje miejsce za przedostatnim, to dostanie tą solą po oczach. Jestem gotów. Dokonam tego. 

Mój bieg chciałbym zadedykować Erosowi Ramazzottiemu, który obchodzi dziś 49. urodziny. Jego muzyka będzie mi towarzyszyć w czasie biegów rozgrywanych na całym świecie.


Dobra Eros, spadaj, koniec żartów. Rrrrruszyli!!! A ja z nimi. Taktyka była prosta – dobiec do końca i nie zrobić sobie krzywdy. 

Taktykę udało się zrealizować w 100%. A wybiegnięcie na ostatnią prostą... Pierwszy raz w życiu sformułowanie „na metę” nie oznaczało tego, co oznaczało wcześniej. Wyglądało to tak:




Na metę wbiegłem 17 minut za zwycięzcą. Zająłem 243. miejsce na 273 startujących. Oczywiście nie ma co się brandzlować przebiegnięciem jakichś tam 5 kilometrów, ale…

Po tym biegu pierwszy raz od nie wiem kiedy miałem wrażenie, że przestałem być człowiekiem w jakiś sposób fizycznie upośledzonym. Owszem, lata niszczenia siebie nie zostaną nadrobione w parę tygodni. Trzeba jeszcze długo biegać, skakać, latać, pływać, w tańcu, w ruchu wypoczywać – jak śpiewał pan Kleks. Ale tego dnia poczułem, że wsiadłem do właściwego pociągu. Droga długa, tory nieremontowane, a pociąg InterRegio, ale… Pokochałem to jebane bieganie. Drink składający się z dumy i endorfin zapewnia odlot, jakiego nigdy wcześniej nie zaznałem. Może być z lodem albo bez – byle do dna.





Wzruszajcie się razem ze mną na: http://www.facebook.com/FitCzyFiu

poniedziałek, 12 listopada 2012

i odtąd, gdziekolwiek szedłem, to biegłem... AKT II


Do biegu nieco ponad tydzień. Oto zapis mojego entuzjazmu do biegania i czegoś, co ten entuzjazm osłabiło...

NAPISANO 20. PAŹDZIERNIKA, 19. DZIEŃ OD ZAWIĄZANIA SUPŁA NA OSI CZASU.

różne rzeczy już robiłem w nocy z soboty na niedzielę, ale jeszcze nie zdarzyło mi się planować niedzielnego biegania. Trasa przygotowana, ma 9 kilometrów, zwiedzę kilka nieznanych mi rejonów Woli. Wszystko opiszę w necie. Chyba jestem otyłym hipsterskim emo-zjebem.

Źródło: link

NAPISANO 22. PAŹDZIERNIKA

No… Bieganie… 

Ześwirowałem. Już jestem nawiedzony, już będę pieprzył jak kaznodzieja, misjonarz i Guru. Nie chcecie, to nie czytajcie, ja sprzed miesiąca takiego pierdolenia bym nie czytał.

Jest magia. Wieczór, mgła, parkowe alejki, mętne światła latarni, a pod tymi latarniami prostytutki piękne i kuszące. Opieram się im, bo ważniejsza jest dla mnie pasja biegania. Pierwsze 10 minut to walka z samym sobą. Pozostałe 50 minut to czysta przyjemność. Analizowanie tempa, przyspieszanie, zwalnianie, mijanie innych biegaczy, którzy zaczęli mnie pozdrawiać. Biorą mnie za swojego, a ja nie dość, że odpowiadam im tym samym, to jeszcze mówię im, gdzie są fajne prostytutki. 


Patrzenie przed siebie, patrzenie na zegarek, zmienianie trasy, żeby efektywniej wykorzystać tę godzinę…

Rytm biegu sprzyja medytacji. Są odległości, których pokonania nie pamiętam, bo umysł miałem gdzieś indziej. Albo tu i teraz? Nie wiem...

Po takim biegu czuję się lepszym człowiekiem. Nie wiem, o co chodzi z całą popieprzoną resztą świata, ale tu i teraz czuję, że zrobiłem coś wyjątkowego.

I ten moment, kiedy kończę bieg, wyciągam telefon i widzę, ile przebiegłem. Ostatnio regularnie powyżej 9 kilometrów. Jak głupi, nafaszerowany endorfiną, podnoszę ręce do góry w geście triumfu. 

I tylko prostytutki się śmieją. Głupie pipy. Nawet, jeśli nie rozumieją mojego coelhowskiego bełkotu, to powinny choć chwilę pobiegać, bo dzięki temu zrobi im się po prostu cieplej.


Oczywiście żadnych prostytutek nie mijam, ale potrzebowałem ich, żeby ten tekst być choć trochę do zniesienia.

NAPISANO 24. PAŹDZIERNIKA

powiedziałbym, że jestem chodzącą doskonałością, ale jestem przecież biegającą doskonałością

NAPISANO 25. PAŹDZIERNIKA

Od jakiegoś czasu moje budzenie się ma wiele pozytywnych stron: 

Pierwsza - odkąd ćwiczę, skrócił się czas snu potrzebny do normalnego funkcjonowania. O jakąś godzinę. 

Druga – rano ważę najmniej i zawsze najpierw wskakuję na wagę. Dzisiaj 93,8. Wychodzi na to, że w trzy tygodnie straciłem prawie 2,5 kilograma. Coś drgnęło.


Trzecia – lubię rano leżeć w łóżku i się dotykać. Napinać świeżutkie mięśnie i snuć wizje tego, jak będę wyglądał niebawem.

Czwarta – budzę się zawsze w bardzo pozytywnym nastroju. Uśmiecham się do siebie jak głupi. Uśmiech znika mi z twarzy tylko wtedy, gdy okazuje się, że na rozpoczęty właśnie dzień nie zaplanowałem żadnego treningu.


Nieco później...

fotki biegających ludzi ostatnio jarają mnie bardziej niż fotki nagich kobiet

Źródło: link

NAPISANO 26. PAŹDZIERNIKA

mam już wszystko, co potrzebne do startu w niedzielnym biegu. Z okazji mojego wyczynu zjedzie się mnóstwo gości, zamkną park, przesuną czas o godzinę, tylko premiery Skyfall nie udało się przełożyć. A teraz idę trenować na niedzielnej trasie. Będę znał każdy kamyczek, każdą nierówność, każdy listek. Będę też wiedział, gdzie pierdolnąć w krzaki każdego, kto będzie chciał mnie zdublować.



Przebiegłem trasę biegu, który miał się odbyć za dwa dni. Do domu wróciłem z potwornym bólem w prawym kolanie... Poniższe napisałem tego samego dnia wieczorem...

A dziś upijam się na smutno, czyli bez alkoholu. 

Boli mnie wszystko. Naprawdę. Kolana wręcz napierdalają. Najchętniej bym nie chodził, tylko przesuwał się jak dżdżownica. Po niedzielnym biegu zrobię sobie czy albo i czterodniową przerwę od biegania. Bolą mnie też nadgarstki. Od ciężarów na siłowni. Nie są te ciężary wcale duże, ale przecież te nadgarstki prawdziwego wysiłku na oczy nie widziały. Do tego ugotowałem potrawę z książki 1001 przepisów dietetycznych. Wyszła niejadalna kupa. Do tego coraz silniej atakuje mnie choroba. Już trochę kaszlu, już gluty jakieś w nosie. Szprycowanie się czosnkiem, cytrynami, miodem i witaminami nic nie dało.

Życie zdrowego człowieka wpędzi mnie do grobu. 

Kolejny dzień był jeszcze gorszy...

NAPISANO 27. PAŹDZIERNIKA 

Dzisiaj spadł pierwszy śnieg. W październiku!!! Oto widok z mojego okna:


















Jest 0 stopni. Kolano napierdziela. Obudziła mnie wiertarka z mieszkania obok. Jutro bieg. Czas na wsparcie motywacyjne w postaci cytatów z Murakamiego:

„Oczywiście byłem obolały i zdarzały się takie chwile, kiedy miałem już wszystkiego emocjonalnie dosyć. Ale ból jest warunkiem wstępnym uprawiania tego rodzaju sportu. Gdyby nie było w tym bólu, kto, u licha, zadawałby sobie tyle trudu, żeby uprawiać takie dyscypliny jak triatlon czy maraton, wymagające tak ogromnych nakładów czasu i energii? Właśnie dlatego, że boli, że chcemy przezwyciężyć ten ból, czujemy, że żyjemy i udaje nam się w procesie biegania odnaleźć wymierne wartości. Jeżeli dobrze pójdzie, to uświadomimy sobie, że jakość tego, jak żyjemy, zależy nie od rzeczy stałych – jak wyniki, liczby czy rankingi – a kryje się i zawiera płynnie w samej czynności biegania”.

Nieco później...

Murakami nie pocieszył. 
Dzisiaj przyjaciel był u masażysty. Masażysta mówił mu, że oglądał wczoraj "Wyspę Tajemnic", ale zasnął na końcówce. I przyjaciel zadzwonił do mnie, żeby spytać o tę końcówkę. Opowiedziałem ją masażyście. I spytałem masażystę o moje kolano. Ten powiedział, że jestem pierdolonym zjebem, a spaślaki tak mają i trzeba było nie wpieprzać tyle smalcu i browarów, to by teraz nie bolało. I trzeba było zaczynać powolniej, a nie jak wariat. Może nie do końca użył tych słów, ale... Będzie maść i okłady. Nie wiem, czy jutro wystartuję... I jeszcze ten pierdolony śnieg. Pewnie i tak odwołają bieg, nikt nie będzie śmigał po zaspach...


Czy w tej łzawej historii zdarzy się jeszcze coś ciekawego? Czy bieg się odbędzie? Czy Guru w nim wystartuje? O tym wszystkim dowiesz się z III aktu tej historii już jutro w porze lunchu!



Lubcie mnie tu: http://www.facebook.com/FitCzyFiu




Guru a media.


Nim pojawi się II akt historii o byciu biegamistą, muszę pokazać Wam jeszcze jedną ważną rzecz. Jak wszystkie ważne sprawy na tym świecie, ta też miała źródło w moich sutkach.

Tuż po moim zgłoszeniu się do biegu na 5 km (Kręta Piątka w Parku Moczydło) napisałem taki tekst. Nie wiedziałem jeszcze, że wywoła medialną burzę:

NAPISANO 20. PAŹDZIERNIKA, 19. DZIEŃ OD ZAWIĄZANIA SUPŁA NA OSI CZASU.

Założyłem dziś na siłownię nową, czerwoną koszulkę. Podczas ćwiczeń siłowych przemokła od sporej ilości potu, więc później przez godzinę aerobów miałem bardzo uwydatnione sutki. I zasuwając na orbitreku i nie mając nic lepszego do roboty patrzyłem sobie na te sutki, bo na siłowni lustra są zamontowane tak, że na nic innego nie mogłem patrzeć. No i patrzyłem mniej więcej 30 minut na jednego sutka, a 30 minut na drugiego. 

Po tych słowach rozpętała się burza. Zgłosili się dziennikarze ze wszystkich mediów. Po wielu namowach przekonał mnie pewien młody i obiecujący dziennikarz branżowego pisma „Sutces”…


Redaktor Damian Milord prosił o wywiad-rzekę, ale w tygodniu przed startem nie miałem wiele czasu dla mediów, dlatego zgodziłem się jedynie na wywiad-strumyk. Poniżej cały wywiad, miłej lektury!

6 dni do startu...

Damian Milord, dziennikarz:
Panie Krzysztofie, nie ma Pan czasami już dosyć? Jest Pan żywą legendą, przesuwa Pan kolejne granice wytrzymałości ludzkiego organizmu, po co więc start w biegu Kręta Piątka?

Krzysztof  Guru, sportowiec:
Panie Redaktorze, do Krętej Piątki mam stosunek emocjonalny. To tutaj stawiałem swoje pierwsze w karierze kroki. Jak Pan wie, lubię stawiać sobie cele, które zwykłym ludziom nie przyszłyby do głowy. Właśnie dlatego postanowiłem po raz szesnasty wziąć udział w biegu, który w tym roku jest rozgrywany po raz pierwszy.


5 dni do startu... 

Damian Milord, dziennikarz:
Panie Krzysztofie, czy śnią się Panu czasami jakieś triumfy z dawnych lat? Wspomnienia wracają? W końcu z niejednego pieca jadł Pan chleb zwycięstwa.

Krzysztof Guru, sportowiec:
Panie Redaktorze, sen traktuję jako odpoczynek po dniu pełnym treningów i dochodzenia do wspaniałej formy, dlatego kilkanaście lat temu poddałem się zabiegowi amputacji części prawego płata mózgowego odpowiedzialnego za sny. Dzięki temu nie przeżywam w nocy tego, co wydarzyło się za dnia. Nie marnuję cennej energii. Są tacy, którzy powiedzą, że bez sensu się okaleczyłem. Wtedy odpowiadam im: „bez sensu to się okaleczyłem, kiedy kazałem sobie obciąć jądra, żeby nie przeszkadzały mi w biegu”. Tak, właśnie to im odpowiadam. Taka moja rola. Udzielać odpowiedzi na pytania, które ktoś zadaje…


4 dni do startu...
 
Damian Milord, dziennikarz:
Ma Pan jakieś zwyczaje przed startem? Rytuały? Na przykład Wayne Rooney zasypia przy dźwięku odkurzacza lub suszarki..

Krzysztof Guru, sportowiec:
Oczywiście, że tak, każdy profesjonalny sportowiec ma swoje rytuały, których niespełnienie przed zawodami może przynieść pecha. Mój rytuał wynika z przywiązania do tradycji. Tak samo postępował mój dziadek, który w 1940 roku wygrał ultramaraton do granicy rumuńskiej i mój ojciec, który w 1984 roku zwyciężył w biegu z przeszkodą na trasie Berlin Wschodni – Berlin Zachodni. Jak oni, tak i ja o północy przed każdym ważnym startem odcinam głowę kurze, a lejącą się z jej szyi krwią nacieram swoje ciało. Oczywiście im dłuższy bieg, tym większe zwierzę trzeba zabić. Ale nie martwcie się – tym razem będzie to tylko kura. A po biegu na 5 kilometrów zapraszam na małego grilla.


3 dni do startu...

Damian Milord, dziennikarz:

Bez dwóch zdań jest Pan kimś więcej niż zwykłym sportowcem. Słowo „legenda” jest za wąskie, by opisać pańską osobę, ale jest jedna sprawa, o którą chciałbym zapytać. Ostatnio byliśmy świadkami upadku żywej legendy. Zasadniczo, to dwóch legend. Lance Armstrong dopedałowal do wszystkich sukcesów naszprycowany. Miliony kibiców pocierają oczy ze zdumienia lub kubański nos z dumy. Po drugie, Grzegorz Lato. Kiedyś porywał tłumy, dziś tłumy porwałyby jego. Nie obawia się Pan, że ta zaraza dotknie i Pana? Że podczas biegu przez życie, karierę, pieniądze i kobiety, można się potknąć na finiszu?

Krzysztof Guru, sportowiec:
Nie.


2 dni do startu...

Damian Milord, dziennikarz:

Czy przed startem znajduje Pan czas na życie prywatne? Czy wszystko jest podporządkowane Krętej Piątce i nic, poza bieganiem, nie ma aktualnie znaczenia?

Krzysztof Guru, sportowiec:
Z przykrością muszę powiedzieć, że życie wyczynowego sportowca niesie ze sobą wiele wyrzeczeń, zwłaszcza dla moich bliskich. Z powodu biegania rozpadło się kilka moich małżeństw. Pierwsza żona odeszła, gdy poinformowałem ją, że chcę mieszkać dokładnie 42,195 kilometra od miejsca pracy. Druga przez chwilę znosiła moją pasję biegania, ale po pewnym czasie zbiegła. Pierwszy mąż próbował biegać razem ze mną, ale, oczywiście, nie mógł mnie dogonić, patałach jebany. Trzecia żona również ze mną biegała, ale na trasie maratonu bostońskiego z 1983 roku dostała zawału serca. I zamiast biec zeszła. Jak Pan Redaktor widzi, bycie wielkim ma swoją cenę.



1 dzień do startu...

Damian Milord, dziennikarz:

Panie Krzysztofie, jak wygląda pańskie BPS (Bezpośrednie Przygotowanie Sportowe)? Do startu zostało już tylko kilkadziesiąt godzin! Nerwy? Stoicki spokój?

Krzysztof Guru, sportowiec:
Panie Redaktorze, najważniejsze jest skupienie na celu. Każdą sekundę poświęcam na przygotowania, każda moja myśl analizuje moment startu, całe moje doświadczenie planuje strategię biegu. Bez tego skupienia, bez tej precyzji mógłbym… O czym to ja mówiłem? Aha – po wyciągnięciu z garnka posypujemy odrobiną parmezanu i podajemy na talerzach. Najlepiej smakuje z białym winem.


Dzień startu...


Damian Milord, dziennikarz:
Proszę powiedzieć, tak z ręką na sercu, czego boi się taki heros jak Pan, tuż przed startem? Wyprzedzi Pan każdy problem?

Krzysztof Guru, sportowiec:
Z ręką na sercu… Panie Redaktorze, lata treningów w morderczych warunkach sprawiły, że czasami wydaje mi się, że nie mam już serca. Że tam w środku funkcjonuje tylko atomowy silnik napędzający tę wspaniałą maszynę zwaną mną. Z tego samego powodu trudno w moim przypadku mówić o czymś takim jak strach. Bo nie boję się niczego. Ja po prostu wiem. Że wygram. Że jestem najlepszy. Że rekord. Wiem to. Strach to rozważanie opcji niepowodzenia. Ja nie wiem, co to niepowodzenie. Przegrałem w życiu tylko raz. W Maratonie Monakijskim uderzyłem głową w znak i zemdlałem. Od tamtej pory wszystkim, którzy się boją, powtarzam niestrudzenie: „jeśli przed wyścigiem pamiętałeś o zdjęciu reklamówki Biedronki z głowy, to czego jeszcze możesz się bać?”.


Wyniku biegu na razie nie zdradzę, bo ta historia ma jeszcze wiele ciekawych aspektów, które opiszę niebawem. Informacja dla wszystkich wrażliwych – wiadomo, że media chcą krwi – stąd ta kwestia nacieraniu się krwią kury. Tak naprawdę kura nie ucierpiała i razem ze mną pobiegła w tym biegu.





sobota, 10 listopada 2012

i odtąd, gdziekolwiek szedłem, to biegłem... AKT I

wpis będzie długi, ale jest o miłości, tak jak "Titanic". A na "Titanicu" przecież wytrzymaliście.


NAPISANO 5. PAŹDZIERNIKA, 4. DZIEŃ OD ZAWIĄZANIA SUPŁA NA OSI CZASU

Weszłem na wagę. 96,2 kg. Uznałem, że to znak. Włączyłem radio na tej właśnie częstotliwości.. A tam Radio Warszawa, audycja "Dobre Słowo na fali". Uznałem, że to też znak. Że trzeba to wyłączyć. Wyjść. Uciec. Pobiec. Trochę się częsę ze strachu, ale jak Boga kocham - zakładam spodenki i idę po-biegać, po-truchtać, po-spacerować... Na pewno jedno z tych trzech...

Tego samego dnia…

galop: 0 minut. Kłus: 15 minut. Stęp: 25 minut. Styl mieszany. Chyba dobrze, bo spodziewałem się zawału po 2 minutach. Nogi bolą. Położony niedaleko Park Moczydło jest piękny. Biegając odkryłem tysiąc fajnych miejsc, w których mógłbym pić alkohol, gdybym pił alkohol.

NAPISANO 6. PAŹDZIERNIKA

Od biegu i siłowni nogi bolą jak cholera, poślady też. Ale...

Nie mogę się doczekać kolejnego biegania. Pewnie coś mi się wydzieliło. Czytam wszystko, co jest w necie na ten temat. Chcę obiegać Moczydło, chcę mieć odpowiednie buty, chce mi się śpiewać Z Poradnika Młodego Zielarza, chcę w biegu radośnie sobie popierdywać, zdrapywać szron z brody, chcę mieć legginsy, chcę kiedyś pobiec w maratonie.




NAPISANO 10. PAŹDZIERNIKA

wiersz na dziś:

kiedyś szedłem iść

dziś idę biegać

jutro pobiegnę zapierdalać

codziennie niskie ceny

(I komentarz koleżanki: "a pojutrze leczyć")



Tego samego dnia...

Drugie bieganie - biegłem najpierw przez 31 MINUT BEZ ZATRZYMANIA, a po 5-minutowym chodzie przebiegłem jeszcze 17 MINUT. 

Jestem sobą zachwycony.

NAPISANO 11. PAŹDZIERNIKA

Dobra, już nic nie rozumiem, bo… Nie mogę przestać myśleć o bieganiu. Nie mogę się doczekać kolejnego razu. Biegam bez muzyki w uszach, lubię słyszeć swój oddech, a właściwie swoje dyszenie. Chcę kupić sobie profesjonalne buty. Kurtkę do biegania zimowego. Czapkę, bo 142% ciepła ucieka przez głowę. Chcę zainstalować sobie jakieś gówno na telefonie, które będzie mi pokazywało trasę i tempo. Najpierw chcę biegać przez godzinę bez przerwy. Później podkręcać tempo. Później zmieniać trasę na bardziej wygórowaną. Na wznioślejszą. Ogarniam park Sowińskiego i Moczydło. Chcę się przebiec do Lasku Na Kole – tam nigdy nie byłem. W forcie Bema też. Dookoła na Woli mam w chuj cmentarzy, na które jeszcze się nie wybrałem. Może po grobach się nie przebiegnę, bo to grozi poślizgnięciem, ale przynajmniej obejrzę z zewnątrz.

Jest w tym jakaś forma medytacji. 
Jest w tym jakaś pierdolona magia.


Źródło: link
NAPISANO 13. PAŹDZIERNIKA

myślałem, że pan Bóg kocha biegaczy. I że jak biegają, to nie pada. Zawiodłem się. A tak w ogóle, to dzisiaj kryzys. Biegłem 25 minut i nawet, gdyby nie zaczęło padać, to nie biegłbym dalej. Czuję się źle. Boli głowa. A tak w ogóle, to chciałbym wystąpić w Dzień Dobry TVN i opowiedzieć trochę o Bogu, deszczu i bólu głowy.

NAPISANO 15. PAŹDZIERNIKA

Nowi w rodzinie. Prawy ma na imię William, a lewy Harry. 


Założyłem je i ruszyłem. Biegłem. I zatrzymałem się dopiero po 60 MINUTACH CIĄGŁEGO, NIEPRZERWANEGO BIEGU. Nie był to bieg szybki, ale ani przez sekundę nie był to chód. Jestem tak szczęśliwy, że zmieniam wszystkie plany i zaczynam chodzić na jogę. Będę chodził na nią tak długo, aż zrobię się tak giętki, że własnoustnie będę w stanie pocałować się w mój dumny i szczupły tyłek.

NAPISANO 18. PAŹDZIERNIKA

Do tej pory biegałem na czas. Żeby dobić do godziny. Nie wiedziałem, z jaką prędkością biegam ani jaki dystans udaje się przebiec. Dzisiaj zainstalowałem sobie takie coś na telefonie, co mi mierzy wszystko. 

Gdy zatrzymałem się po godzinie biegu i sprawdziłem rezultat... Ja pierdolę, ostatni raz czułem się tak, kiedy polscy piłkarze nożni zdobyli Mistrzostwo Świata... Wynik można zobaczyć tu: Ssijcie ten rezultat!!!

DOPISANO DZISIAJ:

Wtedy zupełnie ześwirowałem. Zacząłem czytać, planować, pytać, szukać. Kupiłem spodnie, bluzy, czapkę, Jakby tego wszystkiego było mało wziąłem i... Zapisałem się do biegu, który 28. października miał się odbyć w jakże bliskim mi Parku Moczydło. Dystans: 5 kilometrów...


Czy Guru wystartuje w biegu? Czy nie porwał się z motyką na słońce? Czy taktyka polegająca na braku taktyki i trening polegający na braku treningu może przynieść pozytywny rezultat? O tym wszystkim przeczytacie w kolejnych wpisach na blogu Kasi Tusk!


Ej, lubcie mnie tu: http://www.facebook.com/FitCzyFiu