czwartek, 6 grudnia 2012

kryzys


Kilkakrotnie spotkałem się z zarzutem, że mój blog jest pozbawiony dramaturgii. Że nie ma chwil słabości, że idzie lekko, łatwo i przyjemnie.  

No to proszę bardzo…


Słaby jestem. W sensie nie mam sił. Gdyby zmierzyć obwód każdego sklepu Biedronki w Polsce i obwody te namalować na ziemi w postaci linii prostej, to linia ta miałaby tyle kilometrów, ile przebiegłem w ostatnich dwóch tygodniach. Czyli dużo. Dużo nie globalnie, dużo, jak na grubasa, który nigdy porządnie nie biegał.

Biegałem często. Im lepsze miałem rezultaty, tym mocniej napieprzałem kolejne. Praktycznie codziennie biłem jakiś swój śmieszny rekord.

Aż mi wczoraj wszystko zdechło… Zrobiłem niecałe 8 km. Ostatnio regularnie co drugi dzień robiłem kilkanaście. To nie było zmęczenie, to było jakieś cholerne osłabienie. Wycieńczenie. Nigdy nie miałem problemu z kostkami, teraz przez lewą mą nie mogłem dokończyć biegu.

Podejrzewam, że jest tego po prostu za dużo. Przedwczoraj wieczorem po biegu ostro kręciło mi się w głowie. Bardzo nieregularnie sypiam. Pewnie brakuje mi jakiegoś czegoś w organizmie.

Głupi jestem. W każdej jebanej książce piszą, żeby nie popełniać moich błędów. Tylko jak mam zwolnić, kiedy w końcu potrafię biec? Jak mogę sam odebrać sobie radość z kolejnych bitych rekordów? Jak mam przestać biec i zacząć iść, skoro całe życie chodziłem, chodzenie już znam, chodzenie jest nudne?! Jak mam przestać biec, skoro napieprzam swoją głowę energetyczną muzyką, a każdą wolną chwilę poświęcam na czytanie o bieganiu? Jak mam przestać biec, skoro to jedyny słuszny pomysł na każdą wolną chwilę?

Płacę wpisowe. Trudno. Zdarza się. Czas włożyć łeb pod zimną wodę. Podejść mądrzej. W końcu sporo już przeczytałem na ten temat. Zajechać potrafi się każdy gupi, od Guru wymagamy więcej. Niech będzie rozważny. Niech umiar będzie jego zamiarem, rozwaga jego odwagą, mądrość jego wielkością.   


No więc przerwa. 2-3 dni. Aż odzyskam witalność. W międzyczasie zajmę się czytaniem na temat. Posadzę jakieś krzaczki. Napiszę kartkę do św. Mikołaja. Zmyję naczynia. Postoję w jakiejś kolejce. Popracuję. Poczekam. Odzyskam. I w sobotę pobiegnę znowu. Rozważnie. Z namysłem. Cała przyjemność po mojej stronie. Codziennie niskie ceny.


Wyssane stąd