wtorek, 20 listopada 2012

6 tygodni i 7 dni


Mija 49. dzień od zawiązania supła na osi czasu.

Symboliczne jest to, że jeszcze jakiś czas temu skrupulatnie liczyłem dni od przemiany z guwna w Guru, a dzisiaj zapomniałem o świętowaniu… Minęło zaledwie 7 tygodni, a mam wrażenie, jakbym nigdy nie palił, jakbym od zawsze biegał, jakby cała ta jazda była sensem mojego życia od momentu, w którym wyciągnięto mnie z łona matki.
Dobrze pamiętam tę chwilę - pan doktor odbierający poród przeciął pępowinę, dał mi klapsa, a ja ryknąłem na cały szpital: „kiedy jest najbliższy maraton, bitch?!”.

Ze szpitala wybiegłem truchtem, bo każdy niemowlak wie, że rozgrzewka jest bardzo ważna, potem kilka podbiegów i interwałów i po zaledwie kilkudziesięciu latach jestem tu, gdzie jestem – wysportowany, przystojny, szczupły, Guru fitnessu…

Palenie… Kiedyś wydawało mi się, że mam je genetycznie. Że rzucić papierosy to tak, jakby wyciąć sobie nerkę albo odgryźć kończynę – nie da się żyć. Dzisiaj śmierdzą mi palacze. Patrzę na ludzi na przystankach. Odpalają papierosa, podjeżdża tramwaj, tuż przed zamknięciem drzwi ostatni mach, pet na torowisko, wsiadają mając jeszcze w płucach ostatnią chmurę, wydychają ją już w tramwaju. Nie przeszkadza mi to, nie będę stał na czele pochodu domagającego się wprowadzeniu zakazu palenia w ogródkach restauracyjnych. Po prostu patrzę na nich, czyli na siebie sprzed 2 miesięcy, i mam wrażenie, że to wszystko jest po prostu niepotrzebne. Nic nie daje. Nie może być przyjemne. Jedynym powodem jest uzależnienie. To nie jest jeden papierosek przy szklaneczce taniej whisky z colą, to nie jest delektowanie się, chwila wytchnienia, refleksji. To jest coś, co rządzi człowiekiem od środka.

Źródło: link

Czasami mam ochotę zapalić. Ale wiem, że nie da się zapalić jednego. Jeden równa się tysiąc kolejnych. Nikotyna sama się o nie upomni. A ja nie dam się jej skusić z jednego prostego powodu: nie będziesz mi, kurwo, mówiła, co mam robić!   



Więcej fajnych fotek tutaj