poniedziałek, 12 listopada 2012

Guru a media.


Nim pojawi się II akt historii o byciu biegamistą, muszę pokazać Wam jeszcze jedną ważną rzecz. Jak wszystkie ważne sprawy na tym świecie, ta też miała źródło w moich sutkach.

Tuż po moim zgłoszeniu się do biegu na 5 km (Kręta Piątka w Parku Moczydło) napisałem taki tekst. Nie wiedziałem jeszcze, że wywoła medialną burzę:

NAPISANO 20. PAŹDZIERNIKA, 19. DZIEŃ OD ZAWIĄZANIA SUPŁA NA OSI CZASU.

Założyłem dziś na siłownię nową, czerwoną koszulkę. Podczas ćwiczeń siłowych przemokła od sporej ilości potu, więc później przez godzinę aerobów miałem bardzo uwydatnione sutki. I zasuwając na orbitreku i nie mając nic lepszego do roboty patrzyłem sobie na te sutki, bo na siłowni lustra są zamontowane tak, że na nic innego nie mogłem patrzeć. No i patrzyłem mniej więcej 30 minut na jednego sutka, a 30 minut na drugiego. 

Po tych słowach rozpętała się burza. Zgłosili się dziennikarze ze wszystkich mediów. Po wielu namowach przekonał mnie pewien młody i obiecujący dziennikarz branżowego pisma „Sutces”…


Redaktor Damian Milord prosił o wywiad-rzekę, ale w tygodniu przed startem nie miałem wiele czasu dla mediów, dlatego zgodziłem się jedynie na wywiad-strumyk. Poniżej cały wywiad, miłej lektury!

6 dni do startu...

Damian Milord, dziennikarz:
Panie Krzysztofie, nie ma Pan czasami już dosyć? Jest Pan żywą legendą, przesuwa Pan kolejne granice wytrzymałości ludzkiego organizmu, po co więc start w biegu Kręta Piątka?

Krzysztof  Guru, sportowiec:
Panie Redaktorze, do Krętej Piątki mam stosunek emocjonalny. To tutaj stawiałem swoje pierwsze w karierze kroki. Jak Pan wie, lubię stawiać sobie cele, które zwykłym ludziom nie przyszłyby do głowy. Właśnie dlatego postanowiłem po raz szesnasty wziąć udział w biegu, który w tym roku jest rozgrywany po raz pierwszy.


5 dni do startu... 

Damian Milord, dziennikarz:
Panie Krzysztofie, czy śnią się Panu czasami jakieś triumfy z dawnych lat? Wspomnienia wracają? W końcu z niejednego pieca jadł Pan chleb zwycięstwa.

Krzysztof Guru, sportowiec:
Panie Redaktorze, sen traktuję jako odpoczynek po dniu pełnym treningów i dochodzenia do wspaniałej formy, dlatego kilkanaście lat temu poddałem się zabiegowi amputacji części prawego płata mózgowego odpowiedzialnego za sny. Dzięki temu nie przeżywam w nocy tego, co wydarzyło się za dnia. Nie marnuję cennej energii. Są tacy, którzy powiedzą, że bez sensu się okaleczyłem. Wtedy odpowiadam im: „bez sensu to się okaleczyłem, kiedy kazałem sobie obciąć jądra, żeby nie przeszkadzały mi w biegu”. Tak, właśnie to im odpowiadam. Taka moja rola. Udzielać odpowiedzi na pytania, które ktoś zadaje…


4 dni do startu...
 
Damian Milord, dziennikarz:
Ma Pan jakieś zwyczaje przed startem? Rytuały? Na przykład Wayne Rooney zasypia przy dźwięku odkurzacza lub suszarki..

Krzysztof Guru, sportowiec:
Oczywiście, że tak, każdy profesjonalny sportowiec ma swoje rytuały, których niespełnienie przed zawodami może przynieść pecha. Mój rytuał wynika z przywiązania do tradycji. Tak samo postępował mój dziadek, który w 1940 roku wygrał ultramaraton do granicy rumuńskiej i mój ojciec, który w 1984 roku zwyciężył w biegu z przeszkodą na trasie Berlin Wschodni – Berlin Zachodni. Jak oni, tak i ja o północy przed każdym ważnym startem odcinam głowę kurze, a lejącą się z jej szyi krwią nacieram swoje ciało. Oczywiście im dłuższy bieg, tym większe zwierzę trzeba zabić. Ale nie martwcie się – tym razem będzie to tylko kura. A po biegu na 5 kilometrów zapraszam na małego grilla.


3 dni do startu...

Damian Milord, dziennikarz:

Bez dwóch zdań jest Pan kimś więcej niż zwykłym sportowcem. Słowo „legenda” jest za wąskie, by opisać pańską osobę, ale jest jedna sprawa, o którą chciałbym zapytać. Ostatnio byliśmy świadkami upadku żywej legendy. Zasadniczo, to dwóch legend. Lance Armstrong dopedałowal do wszystkich sukcesów naszprycowany. Miliony kibiców pocierają oczy ze zdumienia lub kubański nos z dumy. Po drugie, Grzegorz Lato. Kiedyś porywał tłumy, dziś tłumy porwałyby jego. Nie obawia się Pan, że ta zaraza dotknie i Pana? Że podczas biegu przez życie, karierę, pieniądze i kobiety, można się potknąć na finiszu?

Krzysztof Guru, sportowiec:
Nie.


2 dni do startu...

Damian Milord, dziennikarz:

Czy przed startem znajduje Pan czas na życie prywatne? Czy wszystko jest podporządkowane Krętej Piątce i nic, poza bieganiem, nie ma aktualnie znaczenia?

Krzysztof Guru, sportowiec:
Z przykrością muszę powiedzieć, że życie wyczynowego sportowca niesie ze sobą wiele wyrzeczeń, zwłaszcza dla moich bliskich. Z powodu biegania rozpadło się kilka moich małżeństw. Pierwsza żona odeszła, gdy poinformowałem ją, że chcę mieszkać dokładnie 42,195 kilometra od miejsca pracy. Druga przez chwilę znosiła moją pasję biegania, ale po pewnym czasie zbiegła. Pierwszy mąż próbował biegać razem ze mną, ale, oczywiście, nie mógł mnie dogonić, patałach jebany. Trzecia żona również ze mną biegała, ale na trasie maratonu bostońskiego z 1983 roku dostała zawału serca. I zamiast biec zeszła. Jak Pan Redaktor widzi, bycie wielkim ma swoją cenę.



1 dzień do startu...

Damian Milord, dziennikarz:

Panie Krzysztofie, jak wygląda pańskie BPS (Bezpośrednie Przygotowanie Sportowe)? Do startu zostało już tylko kilkadziesiąt godzin! Nerwy? Stoicki spokój?

Krzysztof Guru, sportowiec:
Panie Redaktorze, najważniejsze jest skupienie na celu. Każdą sekundę poświęcam na przygotowania, każda moja myśl analizuje moment startu, całe moje doświadczenie planuje strategię biegu. Bez tego skupienia, bez tej precyzji mógłbym… O czym to ja mówiłem? Aha – po wyciągnięciu z garnka posypujemy odrobiną parmezanu i podajemy na talerzach. Najlepiej smakuje z białym winem.


Dzień startu...


Damian Milord, dziennikarz:
Proszę powiedzieć, tak z ręką na sercu, czego boi się taki heros jak Pan, tuż przed startem? Wyprzedzi Pan każdy problem?

Krzysztof Guru, sportowiec:
Z ręką na sercu… Panie Redaktorze, lata treningów w morderczych warunkach sprawiły, że czasami wydaje mi się, że nie mam już serca. Że tam w środku funkcjonuje tylko atomowy silnik napędzający tę wspaniałą maszynę zwaną mną. Z tego samego powodu trudno w moim przypadku mówić o czymś takim jak strach. Bo nie boję się niczego. Ja po prostu wiem. Że wygram. Że jestem najlepszy. Że rekord. Wiem to. Strach to rozważanie opcji niepowodzenia. Ja nie wiem, co to niepowodzenie. Przegrałem w życiu tylko raz. W Maratonie Monakijskim uderzyłem głową w znak i zemdlałem. Od tamtej pory wszystkim, którzy się boją, powtarzam niestrudzenie: „jeśli przed wyścigiem pamiętałeś o zdjęciu reklamówki Biedronki z głowy, to czego jeszcze możesz się bać?”.


Wyniku biegu na razie nie zdradzę, bo ta historia ma jeszcze wiele ciekawych aspektów, które opiszę niebawem. Informacja dla wszystkich wrażliwych – wiadomo, że media chcą krwi – stąd ta kwestia nacieraniu się krwią kury. Tak naprawdę kura nie ucierpiała i razem ze mną pobiegła w tym biegu.