poniedziałek, 12 listopada 2012

i odtąd, gdziekolwiek szedłem, to biegłem... AKT II


Do biegu nieco ponad tydzień. Oto zapis mojego entuzjazmu do biegania i czegoś, co ten entuzjazm osłabiło...

NAPISANO 20. PAŹDZIERNIKA, 19. DZIEŃ OD ZAWIĄZANIA SUPŁA NA OSI CZASU.

różne rzeczy już robiłem w nocy z soboty na niedzielę, ale jeszcze nie zdarzyło mi się planować niedzielnego biegania. Trasa przygotowana, ma 9 kilometrów, zwiedzę kilka nieznanych mi rejonów Woli. Wszystko opiszę w necie. Chyba jestem otyłym hipsterskim emo-zjebem.

Źródło: link

NAPISANO 22. PAŹDZIERNIKA

No… Bieganie… 

Ześwirowałem. Już jestem nawiedzony, już będę pieprzył jak kaznodzieja, misjonarz i Guru. Nie chcecie, to nie czytajcie, ja sprzed miesiąca takiego pierdolenia bym nie czytał.

Jest magia. Wieczór, mgła, parkowe alejki, mętne światła latarni, a pod tymi latarniami prostytutki piękne i kuszące. Opieram się im, bo ważniejsza jest dla mnie pasja biegania. Pierwsze 10 minut to walka z samym sobą. Pozostałe 50 minut to czysta przyjemność. Analizowanie tempa, przyspieszanie, zwalnianie, mijanie innych biegaczy, którzy zaczęli mnie pozdrawiać. Biorą mnie za swojego, a ja nie dość, że odpowiadam im tym samym, to jeszcze mówię im, gdzie są fajne prostytutki. 


Patrzenie przed siebie, patrzenie na zegarek, zmienianie trasy, żeby efektywniej wykorzystać tę godzinę…

Rytm biegu sprzyja medytacji. Są odległości, których pokonania nie pamiętam, bo umysł miałem gdzieś indziej. Albo tu i teraz? Nie wiem...

Po takim biegu czuję się lepszym człowiekiem. Nie wiem, o co chodzi z całą popieprzoną resztą świata, ale tu i teraz czuję, że zrobiłem coś wyjątkowego.

I ten moment, kiedy kończę bieg, wyciągam telefon i widzę, ile przebiegłem. Ostatnio regularnie powyżej 9 kilometrów. Jak głupi, nafaszerowany endorfiną, podnoszę ręce do góry w geście triumfu. 

I tylko prostytutki się śmieją. Głupie pipy. Nawet, jeśli nie rozumieją mojego coelhowskiego bełkotu, to powinny choć chwilę pobiegać, bo dzięki temu zrobi im się po prostu cieplej.


Oczywiście żadnych prostytutek nie mijam, ale potrzebowałem ich, żeby ten tekst być choć trochę do zniesienia.

NAPISANO 24. PAŹDZIERNIKA

powiedziałbym, że jestem chodzącą doskonałością, ale jestem przecież biegającą doskonałością

NAPISANO 25. PAŹDZIERNIKA

Od jakiegoś czasu moje budzenie się ma wiele pozytywnych stron: 

Pierwsza - odkąd ćwiczę, skrócił się czas snu potrzebny do normalnego funkcjonowania. O jakąś godzinę. 

Druga – rano ważę najmniej i zawsze najpierw wskakuję na wagę. Dzisiaj 93,8. Wychodzi na to, że w trzy tygodnie straciłem prawie 2,5 kilograma. Coś drgnęło.


Trzecia – lubię rano leżeć w łóżku i się dotykać. Napinać świeżutkie mięśnie i snuć wizje tego, jak będę wyglądał niebawem.

Czwarta – budzę się zawsze w bardzo pozytywnym nastroju. Uśmiecham się do siebie jak głupi. Uśmiech znika mi z twarzy tylko wtedy, gdy okazuje się, że na rozpoczęty właśnie dzień nie zaplanowałem żadnego treningu.


Nieco później...

fotki biegających ludzi ostatnio jarają mnie bardziej niż fotki nagich kobiet

Źródło: link

NAPISANO 26. PAŹDZIERNIKA

mam już wszystko, co potrzebne do startu w niedzielnym biegu. Z okazji mojego wyczynu zjedzie się mnóstwo gości, zamkną park, przesuną czas o godzinę, tylko premiery Skyfall nie udało się przełożyć. A teraz idę trenować na niedzielnej trasie. Będę znał każdy kamyczek, każdą nierówność, każdy listek. Będę też wiedział, gdzie pierdolnąć w krzaki każdego, kto będzie chciał mnie zdublować.



Przebiegłem trasę biegu, który miał się odbyć za dwa dni. Do domu wróciłem z potwornym bólem w prawym kolanie... Poniższe napisałem tego samego dnia wieczorem...

A dziś upijam się na smutno, czyli bez alkoholu. 

Boli mnie wszystko. Naprawdę. Kolana wręcz napierdalają. Najchętniej bym nie chodził, tylko przesuwał się jak dżdżownica. Po niedzielnym biegu zrobię sobie czy albo i czterodniową przerwę od biegania. Bolą mnie też nadgarstki. Od ciężarów na siłowni. Nie są te ciężary wcale duże, ale przecież te nadgarstki prawdziwego wysiłku na oczy nie widziały. Do tego ugotowałem potrawę z książki 1001 przepisów dietetycznych. Wyszła niejadalna kupa. Do tego coraz silniej atakuje mnie choroba. Już trochę kaszlu, już gluty jakieś w nosie. Szprycowanie się czosnkiem, cytrynami, miodem i witaminami nic nie dało.

Życie zdrowego człowieka wpędzi mnie do grobu. 

Kolejny dzień był jeszcze gorszy...

NAPISANO 27. PAŹDZIERNIKA 

Dzisiaj spadł pierwszy śnieg. W październiku!!! Oto widok z mojego okna:


















Jest 0 stopni. Kolano napierdziela. Obudziła mnie wiertarka z mieszkania obok. Jutro bieg. Czas na wsparcie motywacyjne w postaci cytatów z Murakamiego:

„Oczywiście byłem obolały i zdarzały się takie chwile, kiedy miałem już wszystkiego emocjonalnie dosyć. Ale ból jest warunkiem wstępnym uprawiania tego rodzaju sportu. Gdyby nie było w tym bólu, kto, u licha, zadawałby sobie tyle trudu, żeby uprawiać takie dyscypliny jak triatlon czy maraton, wymagające tak ogromnych nakładów czasu i energii? Właśnie dlatego, że boli, że chcemy przezwyciężyć ten ból, czujemy, że żyjemy i udaje nam się w procesie biegania odnaleźć wymierne wartości. Jeżeli dobrze pójdzie, to uświadomimy sobie, że jakość tego, jak żyjemy, zależy nie od rzeczy stałych – jak wyniki, liczby czy rankingi – a kryje się i zawiera płynnie w samej czynności biegania”.

Nieco później...

Murakami nie pocieszył. 
Dzisiaj przyjaciel był u masażysty. Masażysta mówił mu, że oglądał wczoraj "Wyspę Tajemnic", ale zasnął na końcówce. I przyjaciel zadzwonił do mnie, żeby spytać o tę końcówkę. Opowiedziałem ją masażyście. I spytałem masażystę o moje kolano. Ten powiedział, że jestem pierdolonym zjebem, a spaślaki tak mają i trzeba było nie wpieprzać tyle smalcu i browarów, to by teraz nie bolało. I trzeba było zaczynać powolniej, a nie jak wariat. Może nie do końca użył tych słów, ale... Będzie maść i okłady. Nie wiem, czy jutro wystartuję... I jeszcze ten pierdolony śnieg. Pewnie i tak odwołają bieg, nikt nie będzie śmigał po zaspach...


Czy w tej łzawej historii zdarzy się jeszcze coś ciekawego? Czy bieg się odbędzie? Czy Guru w nim wystartuje? O tym wszystkim dowiesz się z III aktu tej historii już jutro w porze lunchu!



Lubcie mnie tu: http://www.facebook.com/FitCzyFiu